Gdyby Janosik dziś żył, zamiast koniem, jeździłby San Quentinem. Nie Hawk Hilla. Nie Rift Zone’a. To pewne. Ten agresywny hardtail został stworzony dla tych, którzy nie uznają kompromisów. Chcąc go porównać do jakiegoś samochodu, na myśl przychodzi Hummer. Przy czym jazda San Quentinem wymaga minimum umiejętności. Ewentualnie solidnej zbroi.
Rower Marin idealny do nauki…
Jeśli jesteś już hardkorem, lecz nie masz jeszcze kaskaderskich certyfikatów z Hollywoodu, nie ma do ich uzyskania lepszej drogi niż jazda na takiej maszynie jak Marin San Quentin. Nie zawsze będzie przyjemnie, nie zawsze „z górki” będzie oznaczało „łatwo”, jednak coś za coś. Taki jest ten rower – dużo daje, dużo wymagając.
Każda ekipa projektująca i testująca trasy bikeparkowe, powinna mieć na wyposażeniu takiego hardtaila, bo jest on idealnym narzędziem do sprawdzania, jak dzika i wymagająca może być ścieżka dla nowoczesnego roweru freeride’owego. Marinowi należą się ogromne brawa za to, że zdecydowała się na wprowadzenie na rynek takiego roweru, gdy w swojej ofercie ma niewiele droższe rowery z pełnym zawieszeniem. Dla kogo będzie to więc rower? W pierwszej kolejności dla doświadczonych rowerzystów, którzy zwyczajnie wiedzą, czego chcą. W drugiej dla tych, którzy mają już rower z pełnym zawieszeniem, ale szukają nowych wrażeń. I w trzeciej: dla wszystkich chojraków, gierojów i kaskaderów, którzy strach potrafią zostawić w domu.
Agresywna geometria roweru San Quentin
San Quentin na rok 2019 przeszedł geometryczny lifting. Rower wygląda tak, jakby designerzy wybrali się na przejażdżkę w celu doładowania endorfin, natknęli na magiczne grzybki i kilka chwil później któryś z nich wypalił: „a gdyby tak zrobić coś szalonego?!”. I to zrobili. Po czym pokazali podczas lunchu rysunki głównemu inżynierowi, a ten, wcinając humus i popijając smoothie, odparł, że zobaczy, czy w tym szaleństwie znajdzie metodę. Następnie zebrał ekipę, która ostro wzięła się do pracy i wyszło idealnie: szaleństwo, w którym jest metoda.
Analiza każdego parametru nie ma większego sensu, jako że jest to rower jedyny w swoim rodzaju. Naturalnie istnieją podobne, jak choćby Dartmoor Primal, ale szybki rzut oka na tabele geometrii wyjaśnia sprawę. San Quentin, poza agresywnym kątem 65° główki ramy, wyróżnia się niskim parametrem stack – poniżej 600 mm (z wyjątkiem rozmiaru XL) i mocno obniżoną mufą suportu (50 mm, co daje jej wysokość 310). Krótko rzecz ujmując: agresywnie, nisko, stabilnie.
Rower San Quentin x 3
Nie dość, że Marin podjął się produkcji roweru dla nielicznych, to jeszcze przewidział 3 wersje. Najniższa, oznaczona cyfrą 1, oprócz kwestii oczywistych, jak niższej klasy osprzęt, została oparta na ramie serii 2 ze stopu aluminium 6061. Ramy San Quentina 2 i 3 to seria 3 z tego samego stopu. Główna różnica polega na otwartych hakach, a więc braku sztywnej osi oraz zewnętrznym prowadzeniu linek. Reszta zasadniczo pozostaje bez zmian, a więc podwójnie cieniowane rurki i zwężana główka ramy, co daje duże pole manewru do ewentualnego ulepszania San Quentina 1.
Model 2, to przede wszystkim powietrzny amortyzator marki RockShox, 11-rzędowy napęd SRAM NX / FSA Comet i sztywna oś w obu kołach.
Najwyższy model to już regulowana sztyca, jeszcze lepszy amortyzator oraz napęd Shimano SLX / FSA Comet.
Modele 1 i 2 na polski rynek zostały wyposażone w opony Schwalbe Hans Dampf 27,5×2,35″, natomiast w 3. znajdziemy Schwalbe Magic Mary 27,5×2,6″, co sporo mówi o przeznaczeniu poszczególnych modeli.
O ile w wersjach 1 i 2 trudno się spodziewać rewelacyjnych hamulców, to dziwią te zamontowane w 3 – Shimano BL-MT400, a więc hamulce z 9-rzędowej grupy Alivio, o których można powiedzieć tyle, że działają. Czyżby Marin wyszedł tu z założenia, że kto hamuje, ten przegrywa?…
No Comments